„Palec Boży” – doświadczeni wirusem

Jak się czujesz po powrocie do pracy? Czy już jest normalnie? Czy już jesteśmy bezpieczni?

Na te pytania słyszę różne odpowiedzi i choć osobiście uważam, że jeszcze bezpieczni nie jesteśmy i ryzyko choroby rośnie, a nie maleje, to doświadczenie wirusa, pandemii i ryzyka, że grunt osunie się nam pod nogami, było nam mega potrzebne.

Znajdujemy się w fazie adaptacji do nowej sytuacji i wyciągania wniosków. Bardzo mi dało do myślenia uwięzienie w domu, gdyż jako człowiek żyjący w ciągłym pędzie i wirze pracy, nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo już pędziło moje życie. Pierwotna reakcja na zwolnienie wywołała u mnie strach i opór, ale potem zrozumiałam, że nie mam na to wpływu więc może dobrze byłoby wykorzystać ten czas właściwie.

Rozmawiam z ludźmi „po odmrożeniu” i pytam, jak się czują. Wielu mówi, że podobnie jak ja zwolniło, spędziło więcej czasu z rodziną, inaczej patrzy na pracę (bardziej ją docenia lub też jako pracoholicy zrozumieli, że potrzeba zwolnić i skupić na sobie i bliskich). Nasze osobiste odczucia, które pełne były amplitud nastrojów lęku, gniewu, oburzenia, niemocy, akceptacji lub jej braku, zaowocowały u wielu z nas zmianą mentalności. Zaczęliśmy się bardziej cieszyć prostymi rzeczami, bo nawet spacer potrafi być darem, a możliwość spotkania ze znajomymi nigdy nie cieszyła, jak teraz.

Wiele zweryfikowaliśmy – przyjaźni, relacji, związków. To była ciężka próba, której wiele z nich nie przetrwało, a także dla innych była ona kluczowa do dalszych decyzji życiowych. Pandemia to czas, który w mojej firmie zaowocuje w perspektywie najbliższych miesięcy przyrostem naturalnym więc paradoksalnie ruszyłam z procesami rekrutacyjnymi.

Niektórzy pracodawcy, wykorzystując „czas zarazy” zrobili w firmach redukcje, choć wcale nie musieli, a inni ratowali załogę i firmę jak tylko mogli. Pracodawcy cieszyli się, że jest „koniec rynku pracownika”, gdy tymczasem pojawiło się trochę wartościowych osób na rynku pracy, o które warto obecnie zabiegać i osobiście to planuję zrobić.

Po odmrożeniu próbujemy żyć „normalnie” ale zmieniło się już nasze wyobrażenie o pracy i o tym, jak powinna wyglądać, że nie musi to być „zamordyzm” pod okiem szefa- nigdy nie byliśmy bliżej turkusowych organizacji niż obecnie (pandemia przyśpieszyła ten proces o dobrą dekadę!). Osobiście uważam, że wszystkim nam przyda się pomoc w radzeniu sobie ze stresem i wielce się kłaniam wszystkim, którzy od dawna opowiadają, jak ważne jest mindfullnes, balans między pracą, a życiem i spokój wewnętrzny. Niektórzy zaczęli go szukać w sobie w tym okresie, bo mieli na to czas, inni… z obawy przed postradaniem zmysłów, ale z moich obserwacji wielu z nas robi postępy, wyciąga wnioski.

Na swoich szkoleniach opowiadam, że w średniowieczu do człowieka docierało tyle bodźców i impulsów z informacją w rok, co współcześnie trafia do nas w ciągu jednego dnia. To jest szaleństwo! – wszystkim nam (jakbyśmy na to nie psioczyli) potrzebny był ten wirus, ten społeczny reset (nie zachwalam tu sposobu i czasu, kiedy został wprowadzony- to odrębny temat, mniej pochlebny). Dało to nam czas, którego nie mieliśmy.

„Palec Boży” – ta zaraza jest jednocześnie wybawieniem od wariactwa pędu, jakie na nas spadło, gonitwy za pięknem i próżnością w mediach społecznościowych i niekończących się historii o wspaniałych sukcesach. Zastąpiła je społeczna solidarność, w której Polacy są the best oraz wspólna walka o przetrwanie. Nauczyliśmy się, jak nigdy, że trzeba sobie pomagać, że trzeba sobie ufać i jednocześnie zatrzymaliśmy się i zastanowiliśmy nad sensem naszych działań.

Przypomniał mi się eksperyment dotyczący populacji myszy w warunkach idealnych (Eksperyment Calhouna zwany mysią utopią – doświadczenie naukowe prowadzone od lipca 1968 do 1972 roku) – gdzie nie ma chorób, nie ma głodu, gdzie jest idealna temperatura. Utopia nie bez powodu jest utopią- świat idealny jest morderczy i tak właśnie, życie w idealnych warunkach, doprowadziło populację myszy do całkowitej próżności, skupienia na własnym pięknie, egoizmu, braku zaangażowania w relacje rodzinne i nawet seksualne, co w efekcie skończyło się śmiercią całej grupy. Czy trochę nasz świat nie był takim światem idealnym, bez wojen, bez większego lęku. A paradoksalnie, czy nasze największe sukcesy nie są jednak skutkiem wielkich porażek i czy nasze naturalne predyspozycje nie są jednak nastawione na przetrwanie? Jacek Walkiewicz mówi: „co nas nie zabije, to nas nie zabije, a wzmocni tylko tych, którzy wyciągają wnioski!”

Wielu z nas stwierdziło, że to co ma to jest już całkiem nieźle i warto by się tym pocieszyć. Wielu doceniło swoje dotychczasowe życie, ale też wielu zdało sobie sprawę, że jest to czas na wprowadzenie zmian, że jednak nie wszystko jest super.

Chciałabym nam pogratulować refleksji, nawet tych smutnych, bo w końcu je mamy! Pamiętajmy jednak, że za wnioskami muszą iść czyny, życzę nam mądrych decyzji, pełnych wsparcia najbliższych i współpracowników, bo czasy trudne- chorobowe jeszcze nadal trwają i jeszcze nie można powiedzieć by to był koniec, ale my już jesteśmy inni- lepsi!